piątek, 21 stycznia 2011

Joanna Szczepkowska

Joanna Szczepkowska 

Twierdzi że nie należy do feministek, ale żyje jak feministka (nie należy nigdzie) Jej poglądy są rozsypane po różnych opcjach, nie pomogły jej w karierze. Osoba która ma publiczną okazję do wypowiedzi, jest raczej czymś w rodzaju własnego producenta, a nie pokornej aktorki.

Polska aktorka teatralna i filmowa, pisarka, felietonistka, pedagog i wnuczka Jana Parandowskiego. 
Debiutowała w czasie studiów w spektaklu Trzy siostry w Teatrze Telewizji. Pierwszy raz na ekranie pojawiła się w serialu CZTERDZIESTOLATEK w reżyserii Jerzego Gruzy. W 1975r ukończyła studia w PWST w Warszawie i zagrała w filmie Con Amore (reż. Jan Batory) za tę rolę dostała w 1976r nagrodę za najciekawszy debiut. Aktorka Teatru Współczesnego w Warszawie (1975-1981) Teatru Polskiego (1981-1988) i Powszechnego( 1988-1992) tworzyła również kreacje dramatyczne m.i.n. do Romeo i Juli, królu Learze. 
28 października 1989r. w dzienniku telewizyjnym powiedziała "PROSZĘ PAŃSTWA, 4 CZERWCA 1989r SKOŃCZYŁ SIĘ W POLSCE KOMUNIZM"











To właśnie ona została usunięta z obsady spektaklu  Persona ciało Simone. Jak twierdzi, nie chciała "wypiąć się" na reżysera. Wykonała tylko to, do czego lupa wzywa aktora (tak tłumaczyła gest jaki wykonała w trakcie przedstawienia) Tym samym wywołała skandal w środowisku teatralnym.


Gorąco polecam prześledzenie jej twórczości, jak i zachęcam do czytania jej fenomenalnych felietonów! Oto jeden z nich :)


Dzielę się

Ilu ja ich widziałam stających w drzwiach pokoju - bojowników z męską piersią, w której biło serce mocne jak dzwon. Ilu ja ich widziałam wychodzących z pokoju: skulonych, zmizerniałych, postarzałych, przegranych. Ilu ja już ich widziałam, bujając się w swoim fotelu. Ilu przewinęło się przez moje życie!

Staram się obliczyć, ilu ich było. Zaczęłam się z nimi spotykać mniej więcej w dwunastym roku życia. Skończyłam z tym, mając osiemnaście lat. No więc, licząc, że w ciągu miesiąca przychodziło sześciu, ośmiu, to w ciągu roku... Nie obliczę tego. Nie umiem. Zresztą nawet nie pamiętam ich twarzy. Siedząc w fotelu bujanym, zawsze starałam się odgadnąć, jaki będzie ten następny, który stanie w drzwiach mojego pokoju. Potem, kiedy już zbliżał się do mnie, obserwowałam go fachowym okiem, bujając się dalej w fotelu. - Ile to potrwa? - myślałam, oceniając rzecz po sylwetce, rodzaju temperamentu i stanie ducha. Ten wyjdzie po pół godzinie, tamten z poczuciem winy, ten spróbuje dowiedzieć się czegoś o mnie, zrozumieć, dlaczego upadłam tak nisko, tamten wybiegnie z pokoju po dwudziestu minutach, ten po godzinie, z uśmiechem i poczuciem spełnienia. Tak. Już od dwunastego roku życia wiedziałam o mężczyznach prawie wszystko. Nie burzyłam od razu ich pewności siebie. Każdemu inaczej trzeba było powiedzieć, że ze mną nie jest tak jak z innymi. Że ja stawiam opór i dużo czasu minie, zanim znajdą do mnie drogę. I że muszą się liczyć z porażką. Że tu nie wystarczy doświadczenie, wiedza, siła perswazji czy spokoju. Że pieniądze pieniędzmi, ale o mnie trzeba walczyć jak rycerz ze "Śpiącej królewny", który wyciął stuletni las, żeby ożywić ją jednym pocałunkiem.

Ale oni, słuchając tych reguł gry, uśmiechali się, pewni swojej mocy i doświadczenia. Ilu ja ich widziałam stających w drzwiach pokoju - bojowników z męską piersią, w której biło serce mocne jak dzwon. Ilu ja ich widziałam wychodzących z pokoju: skulonych, zmizerniałych, postarzałych, przegranych. Ilu ja już ich widziałam, bujając się w swoim fotelu. Ilu przewinęło się przez moje życie! Ilu korepetytorów matematyki!

No, ale to to już jest naprawdę proste. Nie rozumiesz, że jedna druga to jest więcej niż jedna czwarta?

- Nie rozumiem. Przecież cztery to więcej niż dwa.

- Popatrz. Mamy jabłko. Kroimy je na cztery części.

Ile jabłek oni pokroili! Ile pięknych czerwono-żółtych kul zamieniło się w gnijące cząsteczki. Cały ten pokrojony świat jednych szesnastych, jednych dwudziestych trzecich pachniał jabłkiem i był oczywisty jak to, że dwa jest dwa. Przecież nie jestem kretynką, żeby nie widzieć, że ta cząstka jest mniejsza od tamtej, a jeżeli jest ich szesnaście, to każda z nich jest jedną szesnastą. Tylko jaki to ma związek z pięterkiem dwóch cyfr przedzielonych kreseczką? Co ma przestawianie cząsteczek jabłka na moim stole do tego mrowiska liczb, od których kręci się w głowie i uginają się kolana? I które podobno dadzą się sprowadzić do jednej liczby?

Nigdy nie umiałam liczyć. I teraz też nie umiem. Nie mówię o prostych działaniach, które też robię wolniej niż inni, ale o podstawowych manipulacjach, wnioskach, przewidywaniach, że: "jakby to teraz podzielić, to po przemnożeniu i odjęciu tamtego wyjdzie nam suma, którą przemnożymy przez dwa i wyjdziemy na prostą". W obliczu cyfr dzieje się ze mną coś dziwnego. Wobec kartki zapisanej cyframi robię się senna, ogarnia mnie coś w rodzaju letargu, a poszczególne liczby w żaden sposób nie chcą być symbolem ilości - są znakami graficznymi, które widzę jako obraz. I tak było zawsze. I piszę o tym teraz, kiedy zaczyna się rok szkolny, żeby wzięli to pod uwagę nauczyciele, Ministerstwo Edukacji, a może nawet neurobiolodzy.

Otóż moim zdaniem istnieje coś w rodzaju matematycznej dysleksji. Dyslektycy ortograficzni zostali już dawno rozgrzeszeni, i dobrze. Ale czy nie należałoby pomyśleć o przypadkach podobnych do mojego? Czy określenie "niezdolny" jest na pewno właściwe dla tych, którzy nie widzą cyfr? Odkąd pamiętam, borykałam się z problemem przejścia do następnej klasy z powodu tej ułomności. Ratowały mnie spektakularne sukcesy na polu wypracowań z polskiego. Ale co z tymi, którzy nie mają takich sukcesów? Czy na pewno należy w nich gruntować kompleksy?

Łączę się z wami w bólu, dyslektycy matematyczni. Nie jesteście idiotami, tylko macie umysł ścisły inaczej. Wydano kupę pieniędzy na moich korepetytorów z matematyki. I co? Nawet nie umiem ich policzyć. A żyję




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz